Przegląd tematu
Autor Wiadomość
rut :
PostWysłany: Nie 23:14, 15 Paź 2006    Temat postu:

właściwie, wkleiłem, bo kawałek w sypialni malkijasza(?) jest mroczny w dosć intrygujący sposób :d
AkaSha
PostWysłany: Nie 11:27, 15 Paź 2006    Temat postu:

no coz... moze dlatego mi sie nie podobalo.. ^^
Twoje opowiadania maja inne pioro stylistyczne..

ale skoro wklejales myslalam zatem ze to Twoje wypociny.. zreszta nudnawe.. ;]
Rut :[
PostWysłany: Sob 0:12, 14 Paź 2006    Temat postu:

to nie moje
AkaSha
PostWysłany: Pią 10:00, 13 Paź 2006    Temat postu:

witam Cie mopje kochanie.. nie spodziewalam sie Ciebie tutaj xD

widze ze wena i nastepne opowiadanie??
szczerze?? za dlugie jak flaczki z olejem sie ciagnelo...
moze musze znalezc odpowiednia chwile na przeczytanie jego..
troche jeszcze sie gubie z tymi aniolami i takie tam.. ^^ Smile
Rut
PostWysłany: Pon 21:14, 09 Paź 2006    Temat postu:

as you wish - ten kawałek jest powyzej 18 lat



***
Kain siedział przed Vasago i z gniewem giął w dłoniach kartkę papieru gęsto zapisaną drobnymi literami.
Obaj byli wściekli.
Kain, bo Anioł odpowiedział na pytanie, zaś Vasago, bo O’Reihn w ogóle śmiał je zadać.
Kartka, odrzucona niecierpliwym ruchem, zatoczyła krótki łuk i wpadła do kominka. Złote płomienie od razu otoczyły ją, łapczywie pochłaniając każdy centymetr.
Anioł Burzy poruszył skrzydłami, zmieniając pozycję, i wstał. Wolno zbliżył się do ciepłego marmuru otaczającego ogień. Oparł dłonie na kamieniu i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w żywioł szalejący przed jego oczami.
- Nie powinieneś o to pytać. – powiedział w końcu, z trudem tłumiąc złość. – On jest poza twoją jurysdykcją. Nie masz szans, żeby się do niego zbliżyć.
- Poza moją… - Kaina aż poderwało – Ty chyba żartujesz?
- Nie.
- Więc, jeśli nie ja, to kto?
Anioł milczał.
Kain zaklął, niespokojnie krążąc po pokoju. W głowie szalały mu miliony myśli, obrazów, iskier pamięci. Wszystko to, wymieszane jak świat po trzęsieniu ziemi, przyprawiało go niemal o obłęd.
Nic nie mógł zrobić.
Nic.
Zacisnął dłonie w pięści i z całej siły walnął w najbliższą ścianę. Mur pękł, krusząc się jak styropian. O’Reihn przymknął oczy, usiłując się uspokoić, opanować drzemiącą w nim wściekłość i narastającą frustrację.
Vasago z dezaprobatą pokręcił głową.
- Nie niszcz mi domu. – warknął ostro.
Kain cofnął rękę. Miał ochotę rozwalić o wiele więcej niż tylko ścianę.
Więc po co było to wszystko? Namaszczenie, samotność, pustka w życiu. Cień Elohim’a. Dni i miesiące treningów aż do rwącego bólu mięśni, a potem dalej, mocniej, aż padał i wyczerpany zasypiał. Lata mijające jak pory roku, niemal niezauważalnie, bo wciąż był skoncentrowany tylko na jednym – na Nosferatu.
Nic innego się nie liczyło.
Nic.
Nawet on sam.
Nie pamiętał już, kiedy odeszli wszyscy jego najbliżsi, rodzice, potem siostra i brat. Żył jak w szczelnym kokonie nierealnego świata, o którym tylko niewiele osób wiedziało, a jeszcze mniej mógł nazwać po imieniu. Teraz zaś usłyszał, że wszystko, przez co przeszedł, nie ma znaczenia, bo Anioł Krwi jest nieosiągalny.
- Musi być sposób, żeby go wykończyć. – wycedził O’Riehn.
Vasago roześmiał się. Odwrócił ku mężczyźnie, poprawiając spinki w mankietach jedwabnej koszuli. Przez chwilę patrzył na niego jak na ulubione dziecko.
- Oczywiście, że można go zabić. Nie jest nieśmiertelny, nie o to chodzi. Ale nie pokonasz Malkijasza. Nie dasz rady.
- Zabiłem…
- Jego nie zabijesz. – przerwał mu Vasago – Więc nawet nie próbuj, bo…
- Umrę? – uśmiechnął się Kain.
- Tak.
Wzruszył ramionami.
- Nie po raz pierwszy.
- Idiota. – przez nieziemsko piękną twarz anioła przemknęła iskra gniewu. Podszedł do człowieka i uważnie spojrzał mu w oczy. Błękit zamigotał i rozchylił się, ukazując umysł i duszę człowieka.
Kain jęknął z bólu, zachwiał się. Byłby upadł, ale Opiekun zacisnął dłonie na jego rękach i utrzymał go w pionie. Vasago nieznacznie zmrużył oczy, z niezwykłym skupieniem wpatrując się we wzór utkany w umyśle mściciela. Wolno, dokładne śledził każde drgnienie, wszelkie, nawet najdrobniejsze myśli, wspomnienia. Przyglądał się, co Kain widział, czuł, jak myślał i o czym. Jego reakcjom, ich przyczynom, bodźcom, jakie go pchały. Wszystko, czego pragnął, nienawidził, i co kochał, stało przed Opiekunem jak otwarta księga.
Anioł objął człowieka w pasie, drugą dłonią podtrzymał głowę, bo O’Rienh z bólu tracił przytomność.
- Przestań już. – poprosił z trudem.
- Jeszcze nie. – oczy bez źrenic i tęczówek wpiły się w duszę mężczyzny, szukając czegoś głębiej, tam gdzie nawet Kain nie chciał zaglądać.
Mściciel oparł dłonie na piersi anioła i odepchnął się z całej siły.
Nic nie widział, nie czuł nic, oprócz potwornego bólu drążącego mu oczy i mózg, jak potężne fale rozchodzącego się po całym ciele. Nie wiedział nawet, czy to, czego dotyka, to anioł, czy coś innego. Było mu wszystko jedno, chciał jedynie uwolnić się, uciec od męki, jaką mu zadawał Vasago. Szarpnął się rozpaczliwie, pchnął z całej mocy, ale anioł tylko zacisnął palce na jego czaszce.
Kain wrzasnął z paniką i bólem. Dość!
Uderzenie w twarz odrzuciło zaskoczonego Opiekuna z taką siłą, że aż wyrżnął w pobliską ścianę. Na jego głowę i ramiona posypały się kawałki muru. Anioł zasyczał, zdumiony tak potężnym sprzeciwem człowieka, i cierpieniem, jakie tamten ośmielił się mu zadać.
O’Rienh, jak kukiełka, której lalkarz odciął sznurki, opadł na dywan. Półprzytomny, drżał, wciąż nie mogąc otrząsnąć się po tym, co z nim zrobił Vasago.
- Jeszcze nie skończyłem. – powiedział zimno Opiekun, strząsając gruz i tynk ze skrzydeł. Pióra zafalowały delikatnie, jak muśnięte oddechem wiatru. Rozłożone na całą szerokość skrzydła zajęły niemal cały pokój. W głosie anioła zabrzmiała irytacja, ze zdumieniem patrzył, jak człowiek z trudem, opierając się o fotel, unosi się z kolan i wstaje.
- Podejdź do mnie, Kainie. – wyciągnął ku niemu jasną dłoń – Chcę ci się przyjrzeć.
- Spierdalaj. – odparł cicho mężczyzna. – Więcej ci na to nie pozwolę.
- Nie skończyłem.
- Widziałeś dość.
Białe oczy zatrzymały się na twarzy człowieka, w skupieniu analizowały wściekłość w błękitnych tęczówkach.
- Nigdy tak nie reagowałeś. – powiedział powoli Opiekun – Co przede mną ukrywasz?
- Nic.
- Więc daj mi zobaczyć.
Kain oddychał ciężko, jak po walce z potężnym przeciwnikiem. Był zmęczony, ręce jeszcze mu się trzęsły, ale dochodził do siebie.
- Muszę już iść. – powiedział, sięgając po plecak.
- Nie pozwalam ci odejść. – zaoponował anioł zimno. – Jak mówiłem, tkwi w tobie coś, czego nie widziałem wcześniej. Nie rozpoznaję tego. Zmieniłeś się, a to może być dla nas groźne.
- Jestem taki sam, Vasago. – O’Riehn odwrócił od niego wzrok – Tylko zmęczony. Mogę wyjść?
- Nie.
Kain czuł, jak błyskawicznie traci cierpliwość. Miał dość na dzisiaj, zresztą, nigdy nie lubił, gdy Opiekun grzebał mu w mózgu, bo nie miał pewności, że się w końcu nie pomyli i przypadkiem nie wyczyści mu pamięci.
- Nie zmuszaj mnie, żebym zrobił to wbrew twojej woli. – powiedział spokojnie.
- Nie zmuszaj mnie, żebym cię zatrzymał. – skrzydła zafalowały niespokojnie. Groźba w głosie anioła stała się nagle bardzo realna. Jego moc była olbrzymia i obaj o tym wiedzieli. Ale Kain był już na granicy. Wiedział, że jeśli Opiekun nie ustąpi, dla nich obu to się źle skończy. Cofnął się w stronę drzwi.
- Ostrzegam cię, Kainie, to, co robisz, podważa strukturę Jasnej Mocy. Masz być posłuszny! – białe oczy zalśniły gniewem. Anioł wolno ruszył ku człowiekowi.
O’Riehn spiął się wewnętrznie, nie wierząc, że wpakował się w tak koszmarne kłopoty. Założył plecak na ramię, chcąc mieć wolne ręce.
- Kainie?
Uśmiechnął się.
I wyrżnął anioła w brzuch. Skrzydlaty runął w tył, upadł na stół, drewno pękło z głuchym trzaskiem i złamało się po jego ciężarem. Vasago upadł, ale zaraz poderwał się i zaatakował mściciela. Kain ledwo uniknął potężnego ciosu, zanurkował pod ręką przeciwnika i z półobrotu kopnął go w plecy, posyłając prosto w drzwi. Ku jego rozczarowaniu cały impet wyhamowały rozłożone skrzydła, inaczej anioł rozbiłby nos. Wściekły, zwinął się z szumem lotek, doskoczył do O’Riehn’a i tym razem człowiek nie miał szczęścia.
Uderzenie było tak silne, że przeleciał przez pokój, jak balon, z którego wypuszczono powietrze. Zatrzymał się dopiero na przeciwnej ścianie, uderzając w nią z taką mocą, że aż przed oczami pojawiły mu się czarne plamy. Opadł na ziemię, zaklął. Podniósł się, ale nie zdołał sparować kolejnego ciosu, anioł złapał go za klapy płaszcza i rzucił jakby nic nie ważył. Następne uderzenie i Kain już wiedział, że albo się podda, albo Opiekun go zabije.
Nie miał jak uciec, a drzwi otworzą się dopiero, gdy Vasago wyrazi na to zgodę.
- Cholera! – wymamrotał, unosząc dłoń, bo widział, że przeciwnik szykuje się do natarcia – Poczekaj!
- Zmądrzałeś?
- Nie, ale lekcję zapamiętam. – odparł Kain, modląc się w duchu, by go usłyszała. Godzinę temu zaszło słońce, wiec pewnie była gdzieś w mieście, a jeśli tak, powinna go wyczuć, jak tylko znajdzie się poza Pokojem. Miał nadzieję, że zdąży, zanim on rozwali sobie głowę o asfalt.
- Podejdź do mnie i otwórz umysł! – rozkazał anioł, składając skrzydła – Zapomnijmy o tym incydencie.
- Oczywiście. – O’Riehn nie wierzył, że się na to decyduje. Wiedział, że w ten sposób przekreśli niemal całe swoje życie, a Vasago nigdy mu tego nie daruje. Ale nagle było mu już wszystko jedno.
Rozbił szybę, wykopując ją wraz z częścią framugi, wskoczył na parapet. Za plecami usłyszał wściekły szum lotek, gwałtowny podmuch, gdy anioł rzucił się ku niemu.
- Stój!
- Spierdalaj. – roześmiał się, skacząc i wrzeszcząc w myślach jej imię, bo ziemia zbliżała się zdecydowanie za szybko, jak na jego kalkulacje. Jeśli się pomylił…
Gdzieś w górze mignął Anioł Burzy, stojący w oknie, a chwilę później potężne szarpniecie prawie wyrwało mu ramiona ze stawów. Pęd upadku został wyhamowany niemal do zera, a parę sekund potem oboje stanęli na ziemi.
Kain uśmiechnął się, spojrzał w górę, pewny, że Vasago właśnie wyklina go na wszelkie sposoby, ale jednocześnie nie bardzo już mu zależało na opinii Opiekuna.
Spojrzał na kobietę i wziął ją za rękę. Czule ucałował delikatne palce.
- Dziękuję.
Zamarła na chwilę, patrząc w błękitne oczy, a następnie na splecione dłonie.
- Kainie, czemu to zrobiłeś?
- Nie chciałem, żeby mi grzebał w głowie. Chyba miałem tam coś, o czym nie powinien wiedzieć. – ruszył przed siebie, nadal trzymając Elanę za rękę. Poszła za nim posłusznie, ale wciąż czuł na sobie zdumione spojrzenie.
- Kainie?
- Mało brakowało, a by mnie pokonał. - mruczał, pochłonięty własnymi myślami – Diabli nadali, nie sądziłem, że jest tak potężny. Nie miałem z nim żadnych szans! Masz pojęcie? Tak na dobrą sprawę nic, co zrobiłem, mu nie zaszkodziło, połamały się tylko meble i zarysowały ściany. Mi wciąż szumi w uszach po tym, jak mną rzucił, a…
- Kainie! – przerwała mu, zagradzając drogę.
Zatrzymał się, wyrwany z wątku myśli, spojrzał na nią przytomniej.
- Słucham?
- Dlaczego mnie wezwałeś? – spytała cicho.
- Nie chciałem rozwalić głowy o ziemię. - odparł, nieznacznie marszcząc brwi, jakby pytanie było zupełnie irracjonalne.
- Ale dlaczego wezwałeś właśnie mnie? Nie mogłeś…
- Jesteś jedynym wampirem, jaki przeżył spotkanie ze mną. Kogo innego miałem wezwać?
W jej oczach zamigotało rozczarowanie.
- Rozumiem. – uwolniła dłoń z jego uścisku, cofnęła się nieznacznie – Mogę odejść?
Kain uśmiechnął się.
- Właściwie, chcę, żebyś poszła ze mną. Opowiesz mi o Malkijaszu, bo to on jest twoim panem, prawda? On cię stworzył?
Skinęła głową, a on wyciągnął ku niej rękę.
- Chodź wiec, Elano Aer Dion. Myślę, że najwyższy czas wykończyć tego skurwiela. A ty mi pomożesz.
Odskoczyła od niego, jak oparzona.
- Zwariowałeś? Nigdy nie mogłabym skrzywdzić Anioła Krwi! On jest moim ojcem, jest…
W oczach O’Riehn’a zamigotało zniecierpliwienie. Pchnął Elanę na najbliższy mur i złapał za szyję, zacisnął palce, niemal łamiąc jej kark. Krzyknęła, wystraszona niespodziewanym atakiem i gniewem w błękitnych tęczówkach.
- A ja nie chciałbym skrzywdzić ciebie, pani Aer Dion. – szepnął jej prosto do ucha – Więc zrobisz, co każę.
Puścił ją, pochylił się, pocałował wampirzycę, nie dając szansy, by odpowiedziała. Przez ułamek sekundy wyczuł w niej opór, a potem uległa. Wtuliła się w niego z westchnieniem zachwytu, otoczyła ramionami jego kark, poczuła jak napiera na nią, jakby chciał ją przeniknąć. Na parę chwil oboje się zapomnieli.
Potem Kain puścił kobietę i odsunął się od niej. Patrzył, jak wolno zwilżała koniuszkiem języka usta. Uśmiechnął się nieznacznie.
Wyciągnął ku niej rękę.
- Chodź.
Elana Aer Dion posłusznie wsunęła palce w jego dłoń.


***


Elana Aer Dion klęczała u stóp Malkijasza.
Pochyliła głowę tak nisko, że niemal dotykała czołem zimnych stopni prowadzących do tronu. Bała się jak nigdy wcześniej. Nie pamiętała, by kiedykolwiek czuła tak paraliżujący, zimny strach. Teraz zaś z ogromnym wysiłkiem panowała nad drżeniem ciała. Zacisnęła szczęki, bojąc się, że zęby będą uderzać jedne o drugie. Czuła się, jakby połknęła bryłę lodu, która wolno topniała w jej brzuchu, mrożąc cały organizm, jak pochłaniająca ciepło czarna dziura.
- Panie… - zaczęła, ale gniewne warknięcie skutecznie ją uciszyło. Na jej karku zamknęła się ciężka dłoń Vyatrth Ahen’a. Szpony wbiły się w szyję, rozdzierając skórę i sprawiając ostry ból. Umilkła, wiedząc, że jeśli powie choćby słowo więcej, Szambelan skręci jej kark jak kurczakowi.
Poddała się, kuląc w ukłonie bardziej pokornym niż był wymagany.
Anioł Krwi milczał, zimno wpatrując się w Córkę. Po dłuższej chwili nieznacznie uniósł dłoń i gestem nakazał Ahen’owi, by się odsunął. Wampir niechętnie rozluźnił palce i puścił kobietę. Cofnął się o krok, wciąż pozostając blisko, tak, by Elana była w zasięgu jego rąk.
- Myślałem, że mnie zdradziłaś. – spokojne słowa zaszumiały w ciszy. – A ostatnio twoje zachowanie było, powiedziałbym, niewłaściwe. Wildther Mc’Tarth wspomniał, że uratowałaś Kaina kosztem moich dzieci.
Malkijasz wolno zbliżył się ku klęczącej.
Słyszała cichy szum czarnych skrzydeł, poczuła na policzku delikatne muśnięcie jedwabnego pióra i zadrżała. Trochę ze strachu, a trochę z podniecenia. Ale nawet nie drgnęła, wiedząc, że jeszcze nie skończył. Krążył wokół niej jak orzeł przyglądający się umykającemu królikowi. Wiedzieli oboje, że wystarczył jeden gest, by jej życie zakończyło się w straszliwy sposób. Była zupełnie zdana na jego łaskę. Otoczona przez Strażników pod wodzą Szambelana nie miała najmniejszej szansy, by wyjść z tego żywa, jeśli on zadecyduje inaczej.
- Tej nocy mogliśmy zachwiać Równowagę, jaka została wymuszona Paktem Dwóch. – odezwał się ponownie anioł – Odejście Mściciela było dla nas więcej niż pożądane, ty zaś nie dość, że pomogłaś mu uciec, to jeszcze przyczyniłaś się do śmierci swoich braci. Elano, jesteś moja ulubioną Córką i wiele ci wybaczę, ale chcę znać motywy, jakimi się kierowałaś, decydując na tak nieracjonalne działanie. Chcę wierzyć, że kieruje tobą wyłącznie dobro naszej sprawy. Jeśli jest inaczej, umrzesz, wiesz o tym?
- Wiem, panie. – odparła cicho.
Poczuła delikatne muśnięcie ciepłych palców na karku i dreszcz przemknął po jej ciele.
- Wstań więc i mów.
Odetchnęła z ulgą. Uniosła się z kolan i odszukała wzrokiem Anioła Krwi.
- Kain mi ufa. – spojrzała w czarne jak noc oczy Ojca – Myśli, że jego ocalenie jest wynikiem uczucia, jakim go darzę…
Anioł uśmiechnął się delikatnie. Przez moment wydawało się, że zechce skomentować jej słowa, ale milczał, wciąż wolno spacerując po sali.
- Wiem, gdzie mieszka, poznałam też miejsce, w którym znajduje się Pokój. – zerknęła na Malkijasza, ale jego twarz nie wyrażała emocji. Był spokojny, nieco zamyślony, wsłuchany w znaczenie jej słów.
- Chcesz, żebyśmy ich zaatakowali? – spytał zdumiony Ahen.
- Mielibyśmy szansę przerwać impas. – powiedziała spokojnie – To trwa już tak długo i nie widać końca. Wampiry giną z ręki Kaina, Vasago go osłania, my zabijamy ludzi, Malkijasz…
- Znam ten krąg. – przerwał jej Vyatrth – Jest męczący, ale zapewnia nam wszystkim status quo. Bez tego zapanuje chaos.
- Nie, jeśli Anioł Krwi przejmie władzę. – zaoponowała, z ogniem w oczach zwracając się ku Ojcu – Panie, błagam, przemyśl to. Wiele razy próbowaliśmy, ale nigdy nie udało się ująć ich obu. Gdy umierał jeden, drugi zawsze potrafił go wskrzesić. Jest jednak coś, co może zmienić ten stan. Jednoczesna śmierć Mściciela i Anioła Burzy zapobiegnie ich odrodzeniu. Nie będzie połączenia, nie będzie woli. Umrą na wieki i Świat będzie Twój. A ja mogę do tego doprowadzić, właśnie dlatego, że O’Riehn mi ufa. Uratowałam mu życie, zaprosił mnie do swojego domu, jest przy mnie mniej uważny. To daje nam szansę, by…
Malkijasz zbliżył się do kobiety i delikatnie ujął ją za rękę. Pochylił się, dotknął ustami wewnętrznej strony dłoni. Przymknął oczy, jakby chłonął obecność, zapach, aurę. Milczał, a ona miała wrażenie, że wsłuchuje się w rytm bicia jej serca.
Po dłuższej chwili odetchnął głęboko i puścił Elanę.
- Chcesz mi dać władzę, jakiej nie pragnę, Córko. Zabawa z Mścicielem to jedno, ale ty proponujesz wojnę. Zerwiemy Pakt Dwóch, a wszyscy wojownicy Jasnej Strony staną przeciw nam. Nie mam tyle wampirów, by z nimi wygrać. I co wtedy? – spytał, odbierając jej swą bliskość.
Uśmiechnęła się.
- Panie, czytałam inkunabuły z twojej biblioteki, widziałam Księgę Mozormona…
- Ambasador nigdy nic mądrego nie napisał. – mruknął ironicznie Malkijasz bardziej do siebie niż do Córki.
- Oprócz „Nuctermeron at’h aenth Haifar Roel”. – zaoponowała.
Skinął głową.
- Rzeczywiście, „Nieśmiertelność w rękach anielskich władców” jest godna uwagi. Ale nie pokładałbym w niej wielkich nadziei. Jeszcze nikomu nie udało się spełnić tej przepowiedni. Mozormon nie był zbyt doświadczonym astrologiem, zaś jego wizje… - anioł uśmiechnął się nieznacznie, jakby wspominając dawne dzieje - No cóż, za dużo eksperymentów, za mało wiedzy doprowadziło go do upadku.
- Jego teorie mogą się sprawdzić! – powiedziała Elana z uporem i wiarą - Gdyby, jak pisał, unicestwić Mściciela i Anioła Burzy, ich moc wstąpi w najpotężniejszą istotę, jaka przy tym będzie, w ciebie, Ojcze. Będziesz nieśmiertelny i niepokonany.
- Jestem nieśmiertelny i niepokonany. – warknął Malkijasz z odcieniem irytacji – Choć, by oba te stany utrzymać, potrzebuję…
- Krwi.
Skinął głową.
Zatrzymał się tuz przy niej, spojrzał w ciemne oczy.
- Tak. – odparł powoli, z namysłem wpatrując się w dziewczynę - Potrzebuję krwi.
Po jego twarzy przemknął cień uczucia, którego nie rozpoznała. Oderwał od niej wzrok, uniósł głowę, przebiegając spojrzeniem po twarzach istot obecnych w sali.
- Wynoście się. – rozkazał zimno.
Wszyscy ukłonili się i ruszyli ku wyjściu, Aer Dion również chciała odejść, ale poczuła dłoń Malkijasza zaciskającą się na jej nadgarstku.
- Ty zostaniesz. – powiedział.
Przez chwilę patrzył za wychodzącymi, potem pochylił się nad kobietą.
- Chodź, Elano, coś ci pokażę.
Zaprowadził ją do pokoju, którego okno wychodziło na ogród. Słońce niedawno zaszło, teraz niebo z wolna szarzało, a nadchodząca noc połykała ostatnie iskierki blasku, igrające między kroplami wody pozostałymi po deszczu. Elana mogła swobodnie podejść do szyby i podziwiać zadbane rośliny tworzące symetrycznie doskonałe wzory.
- Ogród jest coraz piękniejszy. – westchnęła z podziwem.
- Chciałbym, żebyś mogła go zobaczyć za dnia. – szepnął, zbliżając się do niej.
Poczuła jak opiera dłonie na jej ramionach. Na chwilę wtulił twarz w ciemne włosy, potem delikatnie odgarnął je z lewego ramienia i przemknął ustami po jasnej skórze. Elana westchnęła cicho. Zacisnęła palce na chłodnym marmurze parapetu, przymknęła oczy.
- Panie…
- Ten ogród jest taki jak ja. – szepnął Anioł, podążając wzrokiem za spojrzeniem Aer Dion – Piękny, niemal idealnie ukształtowany, a jednak bez pomocy z zewnątrz nie przetrwa w świecie, jaki wzrasta wokół niego. Bez mojej woli rośliny umrą w ciągu paru lat.
- Śmierć jest naturalną konsekwencją życia, Ojcze. – powiedziała cicho Elana – Sam mnie tego nauczyłeś, gdy po raz pierwszy poczułam twój pocałunek. Pamiętam każde słowo z tego dnia, każdą minutę, każdy promień… - urwała, pochylając głowę, bo wzruszenie i smutek dławiły ją w gardle.
- Promień słońca? – dokończył za nią.
Skinęła głową.
- Chcesz je znów zobaczyć? – wyszeptał jej do ucha.
Milczała przez dłuższą chwilę, rozważajac odpowiedź, potem powoli pokręciła głową.
- Nie, Malkijaszu. Nie chcę słońca. Pragnę tylko, byś był ze mnie zadowolony.
Nie widziała, ale była pewna, że się uśmiechnął.
- Jesteś doskonałością, moja droga. – powiedział zadowolony.
Poczuła, jak sięga ręką w dół, rozpinając jej spodnie. Aer Dion ogarnęła zimna fala gniewu, ale stłumiła go, wiedząc, że takie uczucie w obecności anioła mogłoby ją zgubić.
Malkijasz zdjął z niej dżinsy wraz z bielizną, chwilę później on również był nagi. Wsunął dłoń pod bluzkę, ciepłymi palcami dotknął piersi, a po jej ciele przemknął dreszcz.
Westchnęła cicho, przez chwilę chciała zaprotestować, ale tylko zacisnęła zęby.
Chwilę później poczuła, jak popycha ją lekko w przód, by ułatwić sobie dostęp. Mocny, stanowczy nacisk. Jęknęła z bólu, zaskoczona tym, co zrobił. Wszedł powoli, ale bez wahania torując sobie drogę wewnątrz ciała kobiety.
Jej palce, kurczowo zaciśnięte na marmurze parapetu, zadrżały z wysiłku. Chciała się wyrwać, uciec przed tym, co jej robił, ale nawet nie drgnęła. Czuła, jak się w niej poruszał, coraz mocniej i szybciej. Długie, ostre szpony Malkijasza zaciśnięte na delikatnym ciele zostawiały piekące ślady, słyszała jego oddech, blisko, tuż za plecami.
Nagle wbił się w nią z taką siłą, że aż jęknęła, przyciągnął do siebie. Długie, ostre kły zacisnęły się na szyi kobiety, przerywając skórę, wywołując w niej tak ostry spazm bólu, że krzyknęła.
Krew gwałtownym strumieniem wypełniła usta Anioła, jednocząc się z potężną rozkoszą spływającą z niego w ciało Elany. Szpony rozorały ją, wbiły się w brzuch i piersi, wyrywając z niej kolejny krzyk, a potem już przeraźliwy wrzask cierpienia, narastajacy gdy on nie przestawał zadawać jej bólu.
Gdzieś na granicy czerni ostatnia myśl kobiety pobiegła ku Kainowi, i Aer Dion straciła przytomność.



Gdy się ocknęła, leżała na atłasowej pościeli, na łóżku w sypialni Malkijasza. Otworzyła oczy, czując pulsowanie miejsc, gdzie jeszcze niedawno tkwiły szpony, ale ból nie był już tak straszliwy, jak wtedy, gdy anioł ją brał. Uniosła się, usiadła, przecierając palcami czoło.
Wiec po to ją tu wezwał? Chciał się zabawić? Napić?
Przeklęty drań, przecież mogła mu dać człowieka! Wystarczyło słowo i miałby najpiękniejsze istoty ludzkie, jakie żyły. Dlaczego więc wybrał ją?
Poczuła gniew i ból. Przez chwilę chciała rzucić się na łóżko i wyć z rozpaczy i upokorzenia, ale usłyszała jego kroki. Zacisnęła zęby, zmusiła się do uśmiechu.
- Myślałem o tym, co mówiłaś w sali. – powiedział Malkijasz, odstawiając na stół kielich wina – Sądzę, że jest to możliwe, jeśli rzeczywiście Anioł i Msciciel umrą w tej samej chwili, ich moc przejdzie na najsilniejszą istotę, jaka będzie w pobliżu. Czyli na mnie. Ale do tego potrzebujemy bardzo szczegółowego planu i konkretnych przygotowań…Myślisz, że jeśli wykreślę odpowiedni Krąg, dasz radę sprowadzić ich do mnie na czas?
- Tak.
- Wobec tego, zakładajac, że obaj będą tak irracjonalnie naiwni...
Urwał, spojrzał na nią uważniej.
- Jak się czujesz? – spytał łagodnie, siadając obok.
- Jestem wyczerpana. – powiedziała cicho, czując jak dotyka jej dłoni – Nie wiedziałam, że bywasz tak gwałtowny.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. – uśmiechnął się, podając jej książkę – Ale możemy to nadrobić. Na razie weź to i przeczytaj. Mam nadzieję, że poradzisz sobie z późnym aramejskim?
- Tak.
- Doskonale. – sięgnął ku niej i delikatnie pocałował w czoło – Możesz odejść.
Pomógł jej wstać, odprowadził do drzwi. Kolejny pocałunek, tym razem w usta, odebrała jak uderzenie w twarz. Gdy chciała przed nim klęknąć i ucałować jego dłoń, złapał ją za rękę i powstrzymał.
- Od dzisiaj nie musisz tego robić, Aer Dion. – spojrzenie czarnych oczu spoczęło na Elanie – Wróć do mnie, jak przeczytasz księgę, być może spełnimy to marzenie, zabijemy Jasną Moc i zerwiemy Pakt Dwóch. Kto wie, do czego doprowadzi twoja mania wielkości.
- Panie?
- Jestem z ciebie zadowolony, Elano, ale jeśli mnie zawiedziesz, nie zawaham się wyrwać ci serce.
Skinęła głową i wolno odeszła, odprowadzana zamyślonym spojrzeniem Anioła Krwi.


Elana zacisnęła palce na skórzanej oprawie. Musiała odnaleźć Wildther'a Mc’Tarth i zmusić go, by jej pomógł, choć doskonale zdawała sobie sprawę, ile to bedzie kosztowało.
Uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, że zaufanie Kaina było kluczem do spełnienia snu, który ją męczył od tak dawna.
Cena nie miała znaczenia.

***
Kalina
PostWysłany: Pon 21:11, 09 Paź 2006    Temat postu:

opowiadanie jest fantastyczne tylko glowny bohater za bardzo sie powtarza z tym przeklinaniem wink chetnie przeczytam reszte
Rut
PostWysłany: Pon 19:28, 09 Paź 2006    Temat postu: opowiadanie cz.I

Znalazłem coś takiego.
jest w temacie - to cz. I - jak będziecie chciały/li, wkleję resztę.


***

Wampir z całej siły wyrżnął Kaina w twarz i sapnął zaskoczony, bo cios, który powinien był urwać głowę, tylko go odrzucił. Zaklął cicho, widząc, że tamten podniósł się z ziemi i niedbałym ruchem otrzepał z liści czarny, szeroki płaszcz.
Kain O'Riehn wierzchem dłoni otarł z krwi rozciętą dolną wargę i uśmiechnął się.
Nocny Łowca z impetem rzucił się na wroga, zwalając go z nóg. Człowiek w płaszczu ciężko runął na ziemię, przygnieciony ciężarem potwora. Uśmiech zniknął z jego ust, w jasnych, błękitnych oczach zamigotało zniecierpliwienie, gdy tamten złapał go za głowę, usiłując odsłonić szyję i rozerwać tętnicę.
O'Riehn wziął krótki zamach i huknął napastnika w żebra. Nawet mimo pełnego cierpienia wrzasku wampira słychać było charakterystyczny trzask łamanych kości, pękających pod wpływem uderzenia.
Stwór zawył krótko, a jasnowłosy poprawił cios, jednocześnie zrzucając z siebie monstrum i odzyskując możliwość ruchu.
Zerwał się na nogi, nie czekał tym razem aż wampir odzyska dech, z całej siły kopnął go w głowę łamiąc szczękę i wybijając jeden z długich, białych kłów.
Mentalny wrzask bólu niemal powalił go na kolana. Wibracje przeszyły mózg z taką siłą, że aż złapał się za głowę. Zachwiał niepewnie, z trudem łapiąc pion.
- Zamknij się! – syknął, z wysiłkiem koncentrując się na przeciwniku – Kurwa! Zamknij się!
Wampir wył.
Jasnowłosy przeklął w duchu, dopadając go w jednym skoku. Obie dłonie zacisnął na czaszce nieumarłego i szarpnął z całej mocy w lewo, skręcając mu kark, niemal odwracając głowę na plecy.
Wycie w mózgu ucichło.
Wampir padł na ziemię.
O'Riehn puścił go i ruszył ku plecakowi, który gdzieś się zapodział podczas szamotaniny. Przez chwilę rozglądał się nieco zdezorientowany, w końcu dostrzegł na ścieżce czarniejszy od nocy kształt.
- Dobra. – kilka chwil później wracał do podnoszącego się wampira trzymając długi na półtorej stopy osinowy kołek.
Potwór już zdążył dojść do siebie. Uniósł się, patrząc z wściekłością na pogromcę. Zanim tamten zdołał się dobrze zbliżyć, nosferatu rozważył swoje szanse i, rozumiejąc, że pozostanie tutaj równa się samobójstwu, rzucił się do ucieczki.
Mężczyzna warknął wściekłe przekleństwo i pognał za nim.



Zaułki miasta stanowiły doskonałą osłonę, cienie i półmroki ukrywały sylwetki, lecz błękitne, zimne oczy wciąż widziały uciekiniera. I obaj, myśliwy i ofiara, doskonale wiedzieli, że ten pościg to już koniec gry, w jaką byli uwikłani.
Wampir, głodny i wyczerpany walką, nie miał sił, by skutecznie się bronić przed silnym przeciwnikiem. Zerknął przez ramię i wrzasnął ze strachu, bo pogoń była tuz za nim. Ostatkiem sił skoczył w grupę stojącą przed klubem, a pogromca bez namysłu runął w jego ślady.
Chwilę później Kain poczuł potężne uderzenie w plecy.
Stracił równowagę, jak długi wyrżnął na ulicę, wypuszczając z palców plecak i niemal nadziewając się na kołek. Na szczęście, ból, choć mocny, nie zamroczył go, a tylko oszołomił na parę sekund.
Potrząsnął głową, unosząc się na kolana. Zaklął cicho, wstając i odwrócił się ku napastnikom.
- Nie mam na was czasu! – syknął, rozglądając się za uciekinierem.
- Kain? – grupa rozsunęła się, ukazując wysokiego mężczyznę ubranego w biały golf i kremowe spodnie – Kain O’Riehn?
Człowiek nieznacznie zmarszczył brwi, a potem wolno policzył przeciwników. Ośmiu, plus ten, którego gonił. Zaklął, cofnął się o krok, rozważajac swoje szanse. Wiedział, że nie powinien się w to pakować, bo nawet on nie pokona tylu Łowców. Nie miał wyjścia, musiał się wycofać, rezygnując z łatwej zdobyczy, która właśnie wymykała mu się z rąk.
Ale spojrzenie na przywódcę nieumierajacych sprawiło, że zmienił zdanie. Błękitny gniew rozbłysł w jego oczach.
- Wildther. – szepnął, rozpoznając siwowłosego wampira w płaszczu z białej skóry. – Nareszcie!
- Brać go! – Wildther Mc.Tarth pierwszy skoczył na znienawidzonego mściciela.
Biel i czerń zatańczyły w słabym świetle ulicznych latarni, a wokół nich zaroiły się sylwetki nieumarłych.



Patrzyła, jak człowiek pada pod ciosami Mc.Tarth’a, a chwilę później rzucają się na niego pozostałe cztery wampiry. Rozległ się krzyk bólu, a potem jeden z potworów wyrwał się z rąk Mściciela, cofając o dwa kroki. Tam, gdzie powinno być jego serce, teraz tkwił kołek, wokół którego narastała świetlista poświata, spalając nieśmiertelne ciało na popiół.
Chwilę później drewno uderzyło o asfalt, a O’Riehn potężnym kopnięciem uwolnił się z pułapki.
Był wysokim, potężnym mężczyzną. Oceniła, że mierzył około sto dziewięćdziesiąt centymetrów, może trochę mniej. Miał jasne, krótkie włosy, i błyszczące błękitem oczy. Przystojną twarz psuła wąska blizna na lewym policzku, nadająca Mścicielowi wygląd zbója.
Ubrany na czarno przypominał wielkiego, zwinnego kota, polującego na szczury, choć falowanie płaszcza przywołało w jej umyśle skojarzenie ze skrzydłami kruka, zwłaszcza, że materiał wydawał się być częścią człowieka.
O’Riehn milczał, patrząc na przeciwników, zaś cała trójka z ironicznym zainteresowaniem i widocznym głodem wpatrywała się w głęboką, krwawiącą ranę na jego prawym boku. Dotknął jej palcami, krzywiąc się z bólu. Schylił się po kołek i wtedy Mc.Tarth skoczył na niego, wbijając pazury w pierś człowieka.
Mściciel nie pozwolił się przewrócić, choć uderzenie było straszliwie mocne. Złapał Wildther’a za klapę płaszcza i szarpnął, przerzucając za siebie. Pozostałe wampiry dopadły go chwilę później.
Kain zablokował uderzenie i z całej mocy wbił drewno w pierś kolejnego wroga. Wrzask znów niemal go zamroczył. Szarpnął się w tył, unikając pięści ostatniego monstrum, jednocześnie słysząc za plecami cichy jak oddech szum materiału. Chciał się odwrócić, ale nie zdążył.
Potężny cios kolbą pistoletu w podstawę czaszki powalił go na kolana, niemal odbierając przytomność. Zaklął cicho, oparł się na rękach, bo przed oczami migotały mu ciemne plamy przerywane rozbłyskami jaskrawego światła. Przez parę sekund nic nie widział, a straszliwy ból promieniował na całe ciało, odbierając możliwość ruchu, paraliżując myśli i zalewając świat czerwienią pulsującego cierpienia.
- Wystarczy, O’Riehn! – wampir w białym płaszczu odbezpieczył pistolet, przeładował, wprowadzając pierwszy nabój do lufy – Tu się kończy twoja krucjata. Nie zabijesz już żadnego z nas.
- Pierdol się. – szepnął z trudem ranny.
- Zapewne. – Wildther roześmiał się ironicznie – Ale zanim to zrobię, wypiję z ciebie ostatnią kroplę krwi. Pistolet tylko cię unieruchomi, nie bój się, nie zginiesz tak łatwo.
Kain oddychał ciężko, czuł, jak krew spływa z głębokiej rany zadanej szponami wampira i wiedział, że nie jest w stanie się podnieść, przynajmniej dopóki nie minie to straszliwe oszołomienie, odbierające mu jakąkolwiek możliwość ruchu. Miał tylko nadzieję, że Mc.Tarth pogada jeszcze chwilę, dając mu szansę, by…
Zapach perfum na ułamek sekundy oddalił widmo śmierci. Przez umysł Kain’a przemknął dreszcz, podobnie jak przez obolałe ciało. Chciał wstać, ale nie miał sił, a potężne zawroty głowy trzymały go przy ziemi jak psa na łańcuchu.
Usłyszał krzyk Wildther’a i wrzask bólu innego wampira. Odgłos uderzenia, strzały z pistoletu, potem krótki wrzask.
Gdy w końcu zmusił się by unieść głowę, dostrzegł znikający za rogiem biały płaszcz Mc.Tarth’a i rozpadającego się w jaskrawym błysku światła ostatniego wampira.
Chciał się podnieść, ale wciąż nie minęły zawroty głowy, więc usiadł, zaskoczonym wzrokiem przyglądając się stojącej nieopodal postaci.
- W porządku? – spytała cicho.
- Nie. – odparł zgodnie z prawdą. Czuł się tak paskudnie, że nawet nie próbował udawać, iż jest inaczej. Dobrze chociaż, że rana dość szybko się goiła, szczypiąc przy okazji jak jasna cholera. Wolał dać sobie chwilę na odpoczynek, wiedząc, że gdyby teraz wstał, nie miałby szans utrzymać się na nogach. – Kim jesteś?
- Elana Aer Dion.
- Więc, pani Aer Dion, dziękuję za ocalenie.
Uśmiechnęła się, kucając przy nim.
Miała oczy ciemne jak noc, błyszczące i wesołe. Długie do ramion, brązowe włosy opadały jej w niespokojnych falach na czarny płaszcz, którego poły nieznacznie falowały po wpływem nasilającego się wiatru. Uśmiechnęła się lekko.
Ślicznie.
Musiał to przyznać, miała piękny uśmiech, ale był zbyt wyczerpany, by bawić się w kurtuazję i prawić komplementy.
- Jesteś Kain O’Riehn? – powiedziała łagodnym głosem – Mściciel, zabójca, Cień Elohim’a.
- Cień Pana. Ale tak, właściwie się zgadza. A ty?
Wstała i wyciągnęła ku niemu dłoń.
Zawahał się, wciąż nie do końca pewny czy powinien się ruszać, ale zdecydował, że zaryzykuje. Dotknął palcami jej skóry, chłodnej i miękkiej jak atłas. Pociągnęła go ku sobie z zaskakującą siłą, podnosząc z ulicy. Zachwiał się nieznacznie, a ona przysunęła się, pozwalając, by ją objął, opierając cały ciężar ciała.
Pochylił się, mając ją tak blisko, uważnie przyjrzał ciemnym tęczówkom, na chwilę tracąc poczucie czasu. Odruchowo, usiłując utrzymać równowagę, objął ją, otaczając ramionami szczupłą sylwetkę.
- Pozwoliłaś uciec Mc.Tarth’owi. – odsunął z jej czoła pasmo włosów – Dlaczego?
- To twoja walka. Mnie nie dotyczy. – odparła łagodnie.
- Więc czemu mi pomogłaś?
Uniosła się lekko, wplatając palce w jego włosy, zmuszając go, by zbliżył się jeszcze bardziej tak, żeby ich usta niemal się dotknęły. Patrzyła mu w oczy, jakby chciała zajrzeć w duszę, przeniknąć umysł i wydrzeć myśli i sekrety.
Kain poczuł dreszcz wolno sunący po ciele i nieznacznie zmarszczył brwi, niepewny, czy chce ją odepchnąć czy posiąść.
Adrenalina wciąż szumiała mu w uszach, ale serce biło miarowo, spokojniej niż podczas walki, koncentrując się na regeneracji rany.
Wolno rozchylił palce, nieznacznie odsunął się od nieznajomej.
Jej obecność zmieniła wynik starcia, które być może by przegrał, płacąc za to najwyższą cenę, wiec był wdzięczny, nie rozumiał jednak, czemu to zrobiła. Niepokoiła go, bo wyczuwał od niej moc, jakiej nie był w stanie sprecyzować.
A ona milczała.
- Pani Aer Dion? – powiedział cicho – Odpowiesz na pytanie?
Zawahała się, cofając o krok.
- Nie dziś.
- Kiedy?
Uwolniła się, puściła jego dłoń, obierając wrażenie atłasowej obecności.
Potem odwróciła i wolno odeszła.
Kain zaklął niezadowolony, ale jej nie zatrzymał.


***


Wędrował po ulicach miasta, jak zagubione dziecko szukając kogoś, kto mu wskaże drogę. Zabił dziś trzy wampiry, ale żaden nie chciał, albo nie umiał wskazać drogi do Malkijasza - Anioła Krwi. Za to każdy wrzeszczał o zemście, i walce na śmierć i życie.
Chciał odnaleźć Malkijasza.
Wiedział, że Anioł Krwi jest kluczem. To właśnie przez niego w mieście pojawiło się tak wielu nieumarłych, a wkrótce będzie ich zbyt dużo, żeby powstrzymać jego zamysły.
A Kain był zmęczony.
Kolejna noc bez snu sprawiła, że marzył o poduszce i ciepłym kocu. Może też o jakimś miłym towarzystwie. Ale to później, jak się obudzi, odeśpi zarwane noce.
Teraz zaś powoli dochodził do wniosku, że czas wracać. Nic więcej nie mógł zrobić, noc z wolna zbliżała się ku końcowi, wampiry unikały go jak ognia, albo po prostu, najedzone, kryły się przed zbliżającym słońcem.
Pierwsze krople ulewy opadły na mężczyznę, wywołując na jego ustach grymas niezadowolenia. Chwilę później lunęło jak z cebra.
O’Reihn zaklął wulgarnie, stawiając kołnierz płaszcza w nadziei, że uda mu się osłonić przed deszczem, ale nic to nie dało. Rozejrzał się w szarzejącym świecie i schronił w pierwszej napotkanej bramie.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, podpalił jednego, opierając się o chropawy mur obserwował nasilające się potoki wody, targane coraz silniejszymi podmuchami wiatru.
Przymknął oczy, rozkoszując się chłodem i spokojem. Było jeszcze bardzo wcześnie, około czwartej nad ranem.
Miasto, choć właściwie nigdy nie spało, o tej porze zapadało w lekki letarg, jakby przygotowując się do nowego dnia. Łowcy, tacy jak Nieumarli, Demony i inne potwory wolno znikały z ulic, pozostawiając po sobie trupy lub tylko koszmarne wspomnienia.
Nie miał na co czekać, chyba żeby przestało padać.
Usłyszał ją, gdy była już bardzo blisko, bo szum deszczu skutecznie zagłuszał wszelkie odgłosy. Widoczność była słaba, ale błękitne oczy wyłowiły zza strug wody szczupłą sylwetkę w czarnym płaszczu.
Biegła.
Szybko, zdecydowanie za szybko jak na ludzkie możliwości, ale widział, że z każdym pokonanym metrem słabła coraz bardziej, jakby szła wbrew huraganowi.
Nieznacznie zmarszczył brwi, rozpoznając brązowe włosy i smukłą sylwetkę.
- Elana Aer Dion. – szepnął, ruszając ku niej, zanim zdołał się zastanowić.
Potknęła się, stukot obcasów urwał się gwałtownie, milknąc na rzecz jednostajnego szumu wszechobecnej wody.
O’Reihn zmrużył nieznacznie oczy, w tej samej chwili dostrzegając zagrożenie. Przyspieszył, ale dopadli ją pierwsi. Nie wiedział, kim byli, lecz zaskoczyło go, że nie próbowała się bronić, choć widział przerażenie w ciemnych tęczówkach.
Nie bili jej, krzyczeli coś o obowiązkach wobec Pana, a ona milczała, pokornie pozwalając, by na przegubach jej rąk zatrzasnęły się kajdanki. Podnieśli Elanę i w tej chwili Kain zagrodził im drogę.
- Wystarczy, panowie… - urwał, zaskoczony.
Wampiry.
To był odruch.
O’Reihn zareagował jak maszyna.
Nie obchodziło go już, kim była, jedyne, co widział, to trzej mordercy, potwory, które musiał zniszczyć. W jego błękitnych oczach zamigotał zimny gniew. Odepchnął Aer Dion i rzucił się na Łowców.
Wampiry, ku jego zdumieniu, zamiast uciekać, podjęły walkę. Do tego byli zdumiewająco silni i Kain, gdyby nie był Cieniem Elohim’a, miałby poważne kłopoty. Ale, odkąd został namaszczony, doskonale radził sobie z nocnymi drapieżnikami.
Teraz także starcie było krótkie.
Kain błyskawicznie zabił dwa wampiry, a trzeci, chociaż ewidentnie chciał zabrać ze sobą kobietę, przerażony potęgą przeciwnika, wycofał się z walki.
Mężczyzna przez chwilę patrzył za odchodzącym, potem zwrócił się ku Elanie.
- Pani…
Uniosła skute kajdankami ręce.
- Uwolnisz mnie?
Zawahał się.
- Nie mam kluczyków. – powiedział, delikatnie dotykając metalu.
- Więc je rozerwij.
- Sama nie możesz?
W ciemnych oczach zamigotało zniecierpliwienie.
- Jestem zmęczona, Kainie. – przechyliła głowę, patrząc na niego z ukosa. – To była ciężka noc.
O’Reihn skinął głową. Zrobił, co chciała, odwrócił się i ruszył w dół ulicy. Kobieta przez parę sekund stała, patrząc, jak się oddalał, potem ruszyła za nim. Zwolnił trochę, tak, by go dogoniła, a gdy zachwiała się, objął ją i podtrzymał. Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Godzinę później pościelił jej w swojej sypialni, dał podkoszulek i zostawił samą.
Zasnął na łóżku w pokoju gościnnym, nawet nie pościeliwszy, pod kocem, z poduszką bez poszewki, bo nie miał ochoty ani siły, by przygotować sobie porządne posłanie.



Budził się, czując aromatyczny zapach parzonej kawy.
Gdy otworzył oczy, napotkał uważne spojrzenie ciemnych tęczówek.
- Wyspałeś się? – uśmiechnęła się ciepło, stawiając na szafce przy łóżku kubek pełen parującego napoju.
- Tak. – Kain przeciągnął się jak kot. Usiadł i sięgnął po kawę. Upił parę łyków. Uśmiechnął się zadowolony. – Dziękuję.
- Proszę.
Nie wiedział, co powiedzieć. Patrzył na nią i choć miał ochotę zadać setki pytań, milczał. Nie chciał psuć tego poranka. Było mu dobrze.
Spokojnie, cicho i bezpiecznie.
Dawno już się tak nie czuł. Do tego kobieta i kawa. Miał ochotę zamruczeć z zadowolenia.
Elena była naprawdę śliczna. Brązowe włosy w wilgotnych splotach opadały jej na ramiona, pachniała kąpielą, żelem pod prysznic, magią, jakiej już dawno nie czuł. Przynajmniej nie w tym domu. Dostrzegł, że nie założyła stanika, a pełne piersi wyraźnie rysowały się pod cienkim materiałem, ściągając jego wzrok i budząc znajomy dreszcz na skórze. Powoli odwrócił od niej spojrzenie, koncentrując się na gorącym płynie i próbując nie poparzyć sobie języka.
Przyglądała mu się, jakby coś rozważała. Skończyła pić kawę i odstawiła kubek.
- Powinnam już iść, Kainie. – powiedziała, przerywając ciszę. – Nie chcę być dla ciebie kłopotem.
- Nie jesteś. – odparł łagodnie.
- Przeze mnie spałeś tu, nie w swoim łóżku.
Roześmiał się, ubawiony autentycznym poczuciem winy w jej głosie.
- Uratowałaś mi życie, pani Aer Dion…
- Elano. – poprawiła go łagodnie.
- Elano. – skinął głową – Możesz tu być, kiedy tylko będziesz chciała.
- To zaproszenie?
O’Reihn milczał przez chwilę, zastanawiając się nad jej słowami. Potem odstawił kubek. Podszedł do niej i mocno złapał za wilgotne pasma, przyciągnął do siebie z siłą, która wyrwała z niej jęk bólu. Dotknął palcami warg, uniósł górną, odsłaniając białe, ostre ząbki kobiety. Kły były znacznie dłuższe niż te, jakimi on mógł się pochwalić.
- Wiedziałem. – puścił ją i odepchnął na łóżko. Patrzył na Elanę z mieszaniną złości i rozczarowania – Od początku czułem od ciebie śmierć, ale wolałem myśleć, że to tylko zbieg okoliczności, bo zawsze spotykałem cię w otoczeniu innych wampirów. Gdyby nie fakt, że uratowałaś mi życie... - urwał w pół zdania, zawahał się. - Powinienem cię zabić.
- Kainie… - umilkła, dostrzegając w nim wrzący gniew. Błękitne oczy lśniły wściekłością i potężną żądzą mordu. Z trudem się opanował, bo na ułamek sekundy owładnęło nim pragnienie, by rozerwać jej pierś i wyciąć serce.
Stał przez dłuższą chwilę, przyglądając się w milczeniu, jak unosi się nieznacznie na kolanach. W ciemnych oczach zamigotały łzy.
Powinien ją wykończyć. Do tego był szkolony, wszystkie odruchy, jakie w nim tkwiły, pchały go niczym zaprogramowaną lalkę. Był Cieniem. Nie mógł pozwolić jej stąd wyjść, obojętnie, co dla niego zrobiła, była wampirzycą.
- …Niech cię diabli. – szepnął, zaciskając pięści – I tak, to było zaproszenie. Wciąż jest aktualne, ale nie mam pojęcia, dlaczego to robię.
- Kainie, przepraszam, nie chciałam, żeby tak się stało. - słaby, pełen niedowierzania uśmiech przemknął po jej ustach. Wyciągnęła ku niemu dłoń, ale on wolno pokręcił głową. Uniósł ręce, unikając jej dotyku, cofnął się o krok.
- Zostaniesz do wieczora, potem wyjdziesz, rozumiesz?
- Tak. Dziękuję.
Odwrócił się i opuścił pokój, klnąc na czym świat stoi.


***

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.